środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział III

       Siedziałam na zimnych schodach, a obok mnie leżał szalik, który wcześniej dała mi Karin. Wrzawa i hałas wokół niosły się w powietrzu rozdzierając moje uszy na tysiące drobnych kawałków. Co jakiś czas ziewałam zakrywając usta dłonią. Każda minuta płynęła powoli, bardzo powoli. Wokół mnie było dużo niewielkich drewnianych domków wyglądające w tej scenerii nieco egzotycznie.
       Kręciłam głową to w prawo, to w lewo, aby zająć czymś czas. W końcu wstałam i zaczęłam szukać wzrokiem Karin. Ta wciąż goniła z mikrofonem w dłoni wraz ze swoim koleżką od kamery, który czekał tu na nią od rana. Przewróciłam oczami. Postanowiłam się trochę przejść wokół tych domków. Spuściłam głowę na dół i zaczęłam powoli maszerować. Nie minęło pięć minut, a poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się błyskawicznie na pięcie. Była to Karin, która po chwili złapała za moją rękę i pociągnęła w kierunku mężczyzny w eleganckich spodniach i czarnej kurtce w pomarańczowe paski. Na jego klatce piersiowej było mnóstwo reklam. W pewnym momencie stanęłam w miejscu wykrzywiając twarz i mrużąc lewe oko.
    - No chodź, Hans czeka - powiedziała patrząc mi prosto w twarz z furią i nadzieją w ciemnych oczach po czym powlokła mnie jeszcze może dwa metry do przodu, ale ja ponownie stanęłam zapierając się piętami o żwirową ziemię.
    - Jaki Hans? Czy to ten facet obwieszony reklamami? - wychyliłam się, aby zobaczyć męską sylwetkę zasłoniętą przez plecy Karin.
    - Nazywaj go jak chcesz, ale ty musisz za mną iść - ponownie podjęła próbę ciągnięcia mnie robiąc do mnie słodkie oczka. Pokręciłam głową i z niechęcią pozwoliłam jej prowadzić. Wtedy zacisnęła dłoń w pięść i tryumfalnie uniosła ją do góry.
       Gdy już stałam naprzeciwko tajemniczego mężczyzny Karin spoważniała. Ja jednak widziałam w jej oczach dwie tańczące iskierki, które chciały tak jakby przyspieszyć czas, aby już było po wszystkim, żeby mogła wiwatować na cześć przechytrzenia mnie. Iskierki chcące się cieszyć, przemawiające głuchym krzykiem.
       Mężczyzna w reklamach rozmawiał przez telefon, ale gestem dłoni i uspakajającym wyrazem twarzy pokazał, że zaraz skończy rozmowę i przejdzie do sedna sprawy.
       Zaczęłam się rozglądać wokół. Po niecałej minucie brunet stał twarzą do nas z bananem na twarzy. Wyciągnął rękę, aby uścisnąć moją drobną dłoń przy czym schował telefon do niewielkiej kieszeni kurtki.
    - Karin, jak miło cię znowu widzieć - powiedział ściskając dłoń mojej przyjaciółki po czym przeniósł wzrok na mnie. - A pani jest zapewne Sabine. Karin opowiadała o tobie.
    - We własnej osobie. A kim pan jest? - zapytałam udając lekką irytację.
    - Hans Frenzel, pracuję w Deutscher Skiverband. Zajmuję się tak jakby - zrobił krótką przerwę wykrzywiając usta - szukaniem sponsorów dla kadry. O, tak. Z tego co wiem jest pani świetną fotograf, a my właśnie ostatnio dostaliśmy cios prosto w twarz i nasz najlepszy i jedyny fotoreporter zwolnił się - udał smutek i zawiedzenie. - I z tego co powiedziała mi Karin pani akurat szuka pracy.
    - Moment, moment. Pan jest z tego związku sportowego i oferuje mi pan pracę, ale co a bym miała robić?
    - Dokumentować życie naszych Mistrzów - wyrwała się Karin obracając się lekko w moją stronę zaciskając kciuki.
    - Dokładnie. I przy okazji: nie związek sportowy, ale Związek Narciarski - założył ręce na pierś. - Pozostaje tylko pytanie czy zgadza się pani na tę pracę. Oczywiście pensja będzie godna wysiłku. A sprzęt i podróże na nasz koszt.
       Stałam jak słup soli wytrzeszczając oczy. Nie mogłam pojąc o co chodzi. Jakie podróże do cholery jasnej?! Kątem oka patrzyłam na Karin, która przygryzała wargi patrząc do góry tak jakby chcąc usłyszeć moją zgodę. Po paru sekundach położyłam powolnym ruchem dłonie na biodra, spojrzałam na kamyki wyścielające glebę po czym uniosłam jedną brew próbując sprawić wrażenie tak jakby poświęcającej się dla ,,celów wyższych".
    - Z wielką chęcią, Hans - wyciągnęłam prawą rękę w jego kierunku, aby uścisnąć mu dłoń - i mówmy sobie po imieniu.
       Mężczyzna uśmiechnął się i powiedział kilka słów, których nawet nie wysłuchałam, wpatrywałam się w szumiący las. W moich oczach zapłonęła złość. Karin widząc to spojrzenie zaczęła się powoli wycofywać do tyłu, ja jednak złapałam ją za ramię ze sztucznym uśmieszkiem na twarzy. Złapana na próbie ucieczki zamknęła oczy marszcząc nos.
    - A teraz mi wszystko wytłumaczysz - wzmocniłam ścisk.
    - Ale mam się do ciebie zwracać Pani Fotograf czy normalnie? - zażartowała. Widząc złość, którą ledwo opanowywałam spoważniała. - A zatem to jest skocznia, a ci faceci to skoczkowie. - Skinęłam głową. - Taki widok od dziś będzie twoją codziennością, bo w końcu jesteś, jak to określił Hans ,,łącznikiem kibiców z ich idolami, Niemcy, Polacy, Austriacy i inni cię potrzebują" - zaśmiała się. Złapałam się za głowę. Zrozumiałam co to znaczy być przymuszonym do czegoś, czego się nie chce.
       Niespodziewanie zza moich pleców wyłonił się Michael z kamerą na ramieniu i pociągnął za sobą Karin. Przetarłam oczy i usiadłam na suchym żwirze wyścielającym ziemię, po czym położyłam się dokładnie na środku drogi zakrywając palcami oczy. Wyczułam na sobie dziesiątki spojrzeń, ale ja wciąż leżałam z wydętymi wargami. Zgarnęłam włosy z twarzy. Słońce już prawie zrównało się z granicą górskich szczytów, zaczęło się ściemniać.

    - Tylko nie zapomnij wziąć sprzętu - zawołała Karin wchodząc do łazienki z czarnym tuszem do rzęs w dłoni.
       Odchyliłam gwałtownie głowę do tyłu otwierając przy tym delikatnie usta. Przeszłam w ten sposób kilka metrów po czym wyprostowałam się stając przed lustrem na baczność. Uśmiechnęłam się i zamaszystym ruchem ręki zgarnęłam sprzęt i akcesoria fotograficzne z komody stojącej prostopadle do dużego lustra. Wtedy obok mnie stanęła Karin szczerząc swoje białe zęby. Złapała mnie za ramię i pociągnęła do drzwi. Ruszyłam za nią bez żadnego oporu wydychając ciężko powietrze z piersi.
       Zaczął wiać zimny wiatr. Zacisnęłam sobie mocniej szalik wokół szyi. Drzewa uginały się od porywów wiatru, a co kilka minut zasypiały w bezruchu. Intensywne zapachy niosły się w powietrzu i ocierały się o moje nozdrza. Dzisiaj w kierunku skoczni zmierzało dużo więcej ludzi ubranych w szalone kapelusze, z symbolami narodowymi w ręce. Co jakiś czas patrzyłam na zegarek na moim lewym nadgarstku. Minęło pół godziny odkąd przekroczyłyśmy próg domu. Gdy podniosłam wzrok zza drzew wyłoniła się skocznia, okazała ośnieżona budowla. Karin przyspieszyła. Nie chcąc stracić jej z oczu również zwiększyłam tempo.

       Rozłożyłam duży czarny statyw daleko od zapełnionych trybun, a na nim usadowiłam biały aparat fotograficzny. Jego obiektyw lśnił w blasku zachodzącego słońca. Przetarłam ekran rękawem i spojrzałam do tyłu na gęsty las wysokich drzew. Trąbki wydawały się być jeszcze głośniejsze niż wczoraj. Położyłam dłonie na uszach licząc, że wrzawa ucichnie. Zaklęłam pod nosem i oparłam się o wysokie drzewo rosnące najbliżej mnie. Było zimne, tak jak i moje zgrabne dłonie. Westchnęłam i postanowiłam udać się na krótki spacer wokół drewnianych domków.
       Włożyłam obie dłonie do kieszeni i opuściłam głowę w dół, tak, aby widzieć czubki butów. Za żółto-czarnym szalikiem krył się nieszczery uśmiech. Miałam ochotę rozpłakać się i uciec gdzieś między drzewa, byle jak najdalej stąd. Już z zasady krzyk był moim lękiem. I choć starałam się to ukrywać, będąc sama wśród krzyczących przeraźliwie ludzi nie wytrzymywałam psychicznie. Miałam ochotę zatopić się w wódce i obudzić się następnego ranka, być spokojną.
       Szłam naprzód coraz szybciej tak jakby chcąc uciec. Pokonywałam wszystkie przeszkody w postaci ludzi wchodzących mi w drogę, poza jedną dużą przeszkodą. Poczułam czyiś łokieć wbijający się w mój brzuch oraz chudą nogę między udami. Zachwiałam się i podniosłam wściekły wzrok na wysoką postać.
       Złapałam się za bolący brzuch wykrzywiając usta z bólu. Kiedy doszłam do siebie zobaczyłam przed sobą wyciągniętą rękę mężczyzny, na którego onieśmielonej twarzy malował się tajemniczy uśmiech. Złapałam dłoń i wstałam ociężale z wielki bólem. Stojąc na równych nogach otrzepałam spodnie z ziarenek
    - Ała, mógłbyś uważać jak chodzisz - powiedziałam ledwo słyszalnym głosem.
       Na jego chudą, bladą twarz wkroczyło zafrasowanie. Machnęłam ręką obracając się na pięcie. Jednak coś skłoniło mnie, aby zawrócić w kierunku blondyna. Byłam pewna, że już gdzieś go widziałam. Strzeliłam palcami prawej i ręki i uniosłam nieznacznie kąciki ust do góry.
    - Przepraszam, ale czy my się już gdzieś nie widzieliśmy? - zapytałam pełna przekonania. Ten jednak wzruszył ramionami robiąc głupią minę.
    - Z tego co wiem skoki narciarskie są transmitowane w telewizji i każdy kibic mnie widział. W końcu taka jest kolej rzeczy, kiedy jest się skoczkiem ze światowej czołówki - powiedział dumnie. Widać było, że się tym puszy, w każdym razie ja to tak widziałam. Pomyślałam sobie, że musi być skończonym dupkiem grzejącym się w blasku swojej popularności. Nagle pstryknął palcami. - Andreas Wellinger - wyciągnął nagle dłoń w moim kierunku. Byłam zaskoczona - A mogłaby mi pani zdradzić swoje imię?
    - Sabine Hölzl - uścisnęłam jego silną ciepłą dłoń. - Tylko proszę nie mów do mnie pani. Nie jestem przyzwyczajona.
    - Jak sobie życzysz - uśmiechnął się szeroko patrząc w moje oczy, jednak po paru sekundach jego wzrok zaczął wędrować nieco niżej. Parsknęłam cicho. Wtedy stanął prawie na baczność podnosząc oczy w kierunku różowo-niebieskiego nieba, na którym nie ostała się prawie żadna chmurka.
       Odrzuciłam włosy do tyłu chrząkając głośno. Przyjrzałam się mu uważniej. W przyciemnionych okularach na czubku jego głowy odbijało się słońce znikające słońce. Niebieskie oczy świeciły odbijającym się o nie blaskiem ostatnich promieni słonecznych.
    - A więc... - zaczęłam ciągnąć ten jeden wyraz jak tylko się dało splatając razem palce obu dłoni. Myślałam jakie pytanie zadać, aby nie czuć się dziwnie w jego towarzystwie. - co cię skłoniło do tego, aby zostać skoczkiem? - ucieszona, że coś wpadło mi do głowy powiedziałam to z uśmiechem na twarzy. Jednak prawda była taka, że nie zależało mi na odpowiedzi. Liczyłam po cichu na odpowiedź typu ,,ciężko powiedzieć".
    - Pff... - był to dla mnie dobry znak. - Ja po prostu kocham ten sport od dziecka - westchnęłam cicho zawiedziona tym, jak potoczyła się sytuacja. - Zacząłem żyć tym sportem i cóż mogli wtedy poradzić rodzice na dziecięce wariacje...
    - A nie przypadkiem dla sławy - wyrwałam się unosząc jedną brew do góry.
       Wellinger popatrzył na mnie przechylając głowę na prawo. Po chwili jednak otrząsnął się i założył ręce na piersi.
    - Powiem tak, sława jest takim dodatkiem specjalnym. Jeśli liczyłaś na inną odpowiedź to przepraszam, ale ja nie jestem człowiekiem, którego cieszą tylko pieniądze i to, że będzie na pierwszej stronie jakiejś tam gazety - przeszył mnie gniewnym wzrokiem.
       Było mi głupio. Lewą dłonią złapałam za łokieć drugiej ręki. Głowę obróciłam w prawo przygryzając dolną wargę. Wtedy usłyszałam śmiech Andreasa.
    - Spokojnie, ja nie gryzę - położył dłoń na moje ramię. Poczułam się dziwnie. Przełknęłam ślinę i odsunęłam się o kilka centymetrów.
      Niespodziewanie podbiegł do nas wysoki brunet o brązowych oczach. Byłam uratowana. Widząc, ze Wellinger odwrócił wzrok na mężczyznę w czarnych słuchawkach zrobiłam mały krok do tyłu.
    - Co to za randki? - przeszył mnie uwodzicielskim wzrokiem. - A ty czasem nie masz biegać? Treningi tuż za pasem.
    - Wybacz, że tak szybko musimy zakończyć konwersacje, ledwo się poznaliśmy, ale trzeba rozciągnąć trochę mięśnie - uniósł ramię do góry napinając biceps. Zachichotałam.
    - No, dokładnie. Choć ty mój żigolaku - powiedział entuzjastycznie brunet. Parsknęłam głośno śmiechem.
    - Nie ma sprawy, ja też muszę wracać na miejsce pracy - odeszłam na stanowisko fotograficzne z grymasem na twarzy. Ostatni raz obejrzałam się do tyłu. Już go nie było w miejscu, gdzie rozmawialiśmy. Ani jego, ani tego koleżki.
piasku, które osiadły na mnie.

       Siedziałam kompletnie znudzona na żwirze. Podpierałam głowę ręką, aby nie zasnąć. Co kilka minut ziewałam głośno. Niespodziewanie ktoś zaszedł mnie od tyłu i zakrył oczy swoimi ciepłymi dłońmi. Uniosłam jedną brew do góry i szybkim, zgrabnym ruchem zdjęłam obce ręce z mojej twarzy. Obróciłam gwałtownie głowę do tyłu. Śmiejący się blondyn kucał za mną. Wellinger wstał po czym i ja stanęła na równe nogi rozprostowując kości. Przeciągnęłam się stając na palcach i jeszcze raz ziewnęłam.
       Powlokłam się w kierunku lustrzanki umieszczonej na statywie. Ociężałym ruchem położyłam dłoń na sprzęcie i przewróciłam oczami.
    - Widzę, że się bardzo nudzisz, a przecież dziesięć metrów za tobą skocznia. Niedługo skończy się seria próbna.
    - Możliwe, ale właśnie w tym problem... - złapałam się za głowę. - Wolałabym te kilka godzin przespać w domu na mięciutkiej kanapie tuląc się do kota okrywając się aż po czoło kołdrą - ziewnęłam otwierając usta szeroko.
    - No to po co tu... - nie zdążył dokończyć zdania. Pokazałam mu naklejkę DSV na białej lustrzance. - Czemu nie mówiłaś? - klepnął mnie w ramię. - A teraz spowiadaj się mi z czym masz tu problem. Kraty nie mam, ale ręka sprawdzi się w nowej roli genialnie - zażartował podrygując w miejscu.
       Przystawił dłoń do ucha i przysunął się blisko mnie. Odepchnęłam go z całej siły, jaką miałam. Przymknęłam oczy próbując opanować łzy. Bałam się rozmawiać. To był dla mnie lęk. Każda rozmowa kończyła się w moim wykonaniu źle.
    - Czyli tak - spuścił głowę. - Ale na pewno nie? - zapytał, a ja pokręciłam głową. - Chodź za mną - podał mi dłoń po czym poprowadził pod drewnianą bandę obwieszoną tysiącami różnych reklam przed pokrytą śniegiem skocznią. - Patrz uważnie - pokazał zamaszystym ruchem dłoni pełne trybuny. Po chwili jednak wskazał głową w górę, na te wielkie białe schody, i tory wyżłobione z lodu.
       Uniosłam oczy do góry. Tajemnicza wieża więziła na szczycie zakutych w przedłużenia swoich chudych nóg śmiałków skazanych na sukces. Ich głowy były skryte przed światem pod różnobarwnymi hełmami skrzącymi się w blasku licznych lamp reflektorów. Nagle jeden ze skazańców w połyskującej srebrnej zbroi utkanej ze zwiewnej tkaniny został wysłany na stracenie albo na tryumf. Popatrzył ostatni raz do tyłu na pięty obciążone mocowaniem i sprawnym ruchem usiadł na ławce osadzonej tuż nad lodową pułapką. Wyryto w niej tylko dwa niewielkie rowki, w które wpasował dwie deski ciążące mu na sercu. Zamarł w bezruchu obserwując czujnie niewielki balkonik osadzony u końca długiego najazdu. Niespodziewanie biała chorągiewka mignęła mi przed oczami, a w tym samym momencie wyczynowiec rzucił się w dół odpychając wątłe ciało dłońmi od ławki przybierając pozycję kuczną. Co każdą sekundę pokonywał niewielki odcinek toru szybciej, coraz bardziej zbliżając się do przepaści. Szeroka i wielka dolina śniegu była już na wyciągnięcie ręki. W mgnieniu oka wyprostował się i naprężył ciało jak strunę poskramiając melodię wiatru grającego chaotyczne nuty. Zamarł w powietrzu prawie w bezruchu wykonując tylko zgrabne, prawie niezauważalne ruchy dłońmi. Wiatr niósł go tak, że wyglądało jakby płynął niesiony wiatrem wśród głów gapiów. Nagle osiadł na puchu śnieżnym kucając. Pokonując pas zielonych choinek wyprostował nogi przemierzając krótki odcinek do bandy obwieszonej reklamami. Dotykając jej przykucnął i uwolnił się z kajdan po czym ukazał światu swe radosne oczy.
       Andreas zerknął na mnie. Przybliżyłam się do bandy opierając się o wąską krawędź i założyłam kaptur na głowę i wytężyłam wzrok. Białe gogle zwisały już z szyi skoczka, w rękach trzymał żółto-czarne narty znacząco górujące nad nim. Na moją twarz zaczął wkradać się tajemniczy uśmiech.
       Nie minęło trzydzieści sekund, a mój wzrok powrócił na górę, gdzie kolejny śmiałek w białym kasku przecinał ostre jak żyleta tory wykute z lodu. Sztuczne światła rzucały swój blask na twarze uradowanych ludzi. Niewielka kabina tuż u szczytu najazdu nie kryła już za szybą nikogo, było tam ciemno. Przygryzłam dolną wargę i w momencie wybicia złapałam się za głowę. Człowiek leciał zatrzymując miliony serc w miejscu. Im bliżej wypłaszczenia był tym większy wydawał się być.
    - Yhh, leeeeć! - krzyknęłam nieświadomie. Mój doping w postaci zdzierania gardła skończył się dopiero w momencie kiedy sportowiec przygasił biały puch okrywający wypłaszczający się stopniowo teren. Od chwili lądowania jechał na nartach  zatrzymując się dopiero kiedy droga została zagrodzona przez bandy z reklamami. Ściągnął gogle i wtedy ujrzałam jego piękne oczy, w których widziałam to, czego u mnie brakowało-pewności siebie i radości z tego co zrobił.
       Westchnęłam kładąc spokojnie dłoń na sercu.
       Nagle poczułam się bardzo dziwnie. Rozglądnęłam się wokół. Na trybunach szalało tysiące ludzi, a ja nie słyszałam ich dopingu, tych radosnych krzyków. Muzyka trzeszczała mi w uszach. Czułam się tak jakby mnie tam nie było. Spojrzałam w górę. Mężczyzna leciał jak ptak, tylko, że jego skrzydłami były dwie kolorowe deski. Każde muśnięcie wiatru opanowywał z łatwością. Wydawać by się mogło, że zawodnik płynie nad poziomem morza flag, morza, które jednoczy wszystkich ludzi z każdych zakątków Europy. Iglaste drzewa szalały z tyłu tocząc wojnę ze skoczkiem o to, kto ma odgrywać tu najważniejszą rolę.
       Leciał długo i pięknie, już myślałam, że świat zatrzymał się w miejscu i nie pozwala się nikomu ruszać. W końcu jednak śnieg na dole został osiodłany przez tego wyczynowca.
    - I co, podoba się? - zapytał Andreas. Skinęłam głową nie odrywając wzroku od skoczni.
       Delikatny uśmiech szybko zamienił się w podkówkę. Z moich oczu poleciały dwie maleńkie łezki. Nie chciałam im pozwolić uciec, ale znalazły swoje potajemne wyjście ewakuacyjne. Mój świat załamał się, został przerwany zniszczony. To ziarno, co padło na moje serce tkwiło we mnie otoczone kolcem cierniowym.
       Przymknęłam lśniące oczy. Zobaczyłam wtedy pokój o białych ścianach. Był tam telewizor, a w nim małe ludziki podobne do mrówek poskramiały wiatr. Na fotelu siedział On. Mała dziewczynka szybko wgramoliła się na jego kolana i oglądali razem. Ona patrzyła się na to ziewając co chwilę, ale siedziała wytrwale z miłości do ojca, który trzy lata później wybrał alkohol i zniszczenie świata swej małej pociechy. Ja dałam mu miłość i wdzięczność, a on co?!
       Nie mogąc opanować emocji oddaliłam się. Głowa chciała mi wybuchnąć. Rzeka epizodyczna znowu zaczęła żłobić dno w moich policzkach. Otarłam twarz rękawem, ale jak można było się spodziewać nic nie pomogło przywrócić istnienia opanowanej i suchej Sahary. Tam szalał istny Nil.
       Zboczyłam z zatłoczonej żwirowej ścieżki między drzewa ocierając się o ich brudną korę. Kiedy byłam już wystarczająco daleko usiadłam między rozwidleniem konarów drzewa. Przełknęłam ślinę dygocząc z zimna. Mimo zimowego płaszcza mróz rozbrajał mnie oddając na pastwę żarłocznego lodowego wiatru i niemiłej rzeczywistości...

*****

 Nawet nie wiecie ile razy próbowałam napisać ten rozdział. Możliwe, że zaczynałam go pisać 10 razy. Jednak na szczęście spięłam dupsko i wyszedł szybko W porównaniu do poprzednich. Wena mnie nareszcie nawiedziła, taka szczera wena! Mam nadzieję, że się spodobał. Następny za 2/3 tygodnie :)

Baj, pozdrawiam :3

4 komentarze:

  1. Świetne !! Wrzucaj kolejne rozdziały szybciej bo są zajebiste ;* :3 Jedne z lepszych jakie czytałam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Pomijam fakt, że Welli ma moje serce całkowicie....
    Bajecznie się czyta, naprawdę. Podoba mi się bardzo, zostaję.
    Składam ręce do prośby o kolejny rozdział, szybko!
    Pozdrawiam, Lilka :)
    niedorosla-milosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, miło się czyta taki komentarz. Im was więcej, tym mam wiekszą motywację do pisania. A idą z tym lepsze, dłuższe i szybciej publikowane rozdziały. :-)

      Usuń