Oczy miałam wlepione w okno, za którym szalała wichura. Co kilka minut w ziemię grzmocił piorun przecinając niebo na dwie równe połowy. Jego niszczycielski blask za każdym razem raził moje oczy, mrużyłam je. Mijały sekundy, minuty, godziny, a ja wciąż stałam nie ruszając się z miejsca. Serce biło mi coraz mocniej. Lęk obejmował mój umysł bez litości. Przełknęłam ślinę mając nadzieję na to, że mój koszmar się zaraz skończy.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a zza nich wyłoniło się trzech chirurgów toczących przed sobą łóżko operacyjne, a na nim leżała nieświadoma dziewczyna o bladej cerze. Na fartuchach lekarzy było dużo krwi. Ja wciąż stałam i patrzyłam się w okno, ale kątem oka zerkałam co dzieje się za mną. W końcu nie wytrzymałam i odwróciłam się na pięcie, a zaraz po tym pobiegłam w kierunku chirurgów ze łzami w oczach. Nie mogłam być dalej opanowaną.
Złapałam jednego z mężczyzn za ramię patrząc na zamknięte oczy Karin leżącej na łóżku. Jej blade powieki były idealnie wkomponowane w białą jak kartka papieru twarz. Ten odtrącił mnie. Stanęłam jak wmurowana na środku korytarza. Łzy toczyły mi się do oczu. Nagle upadłam na kolana zasłaniając oczy. Nie wierzę do tej pory w to, co się stało. Gdy tak płakałam klęcząc na zimnej podłodze wyczułam, że ktoś za mną stoi. Odwróciłam wzrok do tyłu. Stał za mną wysoki brunet o niezwykle brązowych oczach. Podał mi dłoń. To on, to on mi powie, będę oświecona przez niego!
Na jego fartuchu również było mnóstwo krwi, tej niewinnej krwi, która przez moją głupotę mogła zniknąć pod ziemią. Popatrzyłam na niego spode łba. Ten spojrzał na mnie tak jakby chcąc mnie okłamać. Przełknęłam ślinę bojąc się, że za moment on się odezwie. Wytrzeszczyłam oczy, a ten podał mi jakąś kartkę. Zaczęłam czytać. Połowę z tego omijałam bojąc się, że zaraz zapłaczę. Na samym końcu było to, co mnie interesowało, ale przecież... sama nie wiem. Nie wiedziałam co robić. Serce biło mi szybciej, a po chwili dużo wolniej.
- Sala 36, piętro 2 - powiedział cicho mężczyzna ratując mnie od próby pokonania samej siebie, głupiej siebie. Skinęłam głową po czym odeszłam. Po trzech krokach jednak obróciłam się na pięcie, aby utulić chirurga.
Kiedy w końcu doszłam do schodów wzięłam głęboki oddech zamykając przy tym oczy. Zaczęło mi się ni stąd ni z owąd kręcić w głowie. Złapałam się barierki. Nie mogłam nadal w to uierzyć, w to, że tu jestem, że tu czekam, że tu płaczę. Przecież ja tak wstydzę się swoich łez.
Po paru minutach niespokojnej wędrówki stałam już przed drzwiami, przed drzwiami, za którymi czekała przyszłość, za którymi czekało moje życie, życie Karin. Otrząsnęłam głowę po czym położyłam dłoń na klamkę i lekko ją nacisnęłam. Zamknęłam oczy. W powietrzu niósł się niespokojny kaszel i piski aparatury. Otworzyłam moje oczy i nietrzeźwym wzrokiem zaczęłam szukać Karin. Była, leżała, już przytomna. Ale coś mi nie pasowało, dusiła się, nikogo, kto by jej pomógł w pobliżu. Niespokojne linie na ekranie szalały z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Kiedy moje oczy otrzeźwiały ujrzałam czarną postać, która sępiła nad leżącą. Zaczęłam szukać rąk czarnej postaci. Gdy znalazłam chciałam iść mu przywalić, ale coś mnie trzymało w miejscu. Jego ręce spoczywały na szyi Karin zaciskając się kurczowo. Nagle podniósł głowę, a spod kaptura wyłoniła się para błyszczących niebieskich oczu. Zapłakałam, ale zaraz po tym pobiegłam w jego stronę zatrzymują się w miejscu trzy metry od łóżka. Ten puścił jej gardło.
- Patrz na tę jej twarz, na te łzy. Przysłuchaj się uważnie temu kaszlu. Zapamiętaj tę twarz, póki jeszcze możesz - wyciągnął do mnie rękę. - Gdyby nie ty, nie miałbym tak prostego zadania. Dziękuję - kiedy to mówił kaszel zniknął, piski ustały. Nastała cisza. Nagle niebieskooki wyszedł przez okno.
Stałam jak wmurowana. Patrzyłam się w to okno jak głupia. Po chwili popatrzyłam ze łzami w oczach na Karin. Szumiało mi w głowie. W pewnym momencie drzwi otworzyły się, a zza nich wyłoniło się grono lekarzy. Obróciłam głowę do tyłu. Wiatr hulał w pomieszczeniu. Nie musiałam nic mówić, oni wiedzieli, że to nie ja, to nie mogłam być ja. Ale może jednak, może to ja tego wczoraj dokonałam. Upadłam na podłogę i zawyłam z bólu, a przed oczami zobaczyłam białe światło. Czyżby to było już? Przynajmniej będziemy razem, ja i ona, ja i Karin. Zamknęłam oczy z przerażenia.
Nagle zadek zaczął mnie boleć, nie mogłam się ruszyć. Otworzyłam oczy. Świat był biały. Obróciłam głowę, leżałam na podłodze owinięta w kołdrę jak naleśnik, a obok mnie stała Karin. Jedną rękę opierała na biodrze, a drugą trzymała kubek. Kiedy popatrzyłam jej prosto w oczy pokręciła przecząco głową. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- A ty co tak się cieszysz? - zapytała poirytowana moimi rannymi krzykami.
- Mam swoje powody. A teraz: ty powiedz mi czy wszystko z tobą w porządku po wczorajszej kolizji drogowej? - spytałam robiąc słodkie oczka.
- Kolizji? Drogowej? To, że wywaliłaś mnie do fosy jak jechałyśmy na rolkach nie oznacza, że trzeba mi amputować rękę, na którą upadłam - zaczęła się śmiać. Rzuciłam w nią poduszką. Ona wciąż żartowała, już miałam tego dość.
- Ty głupia krowo! Następnym razem złam sobie nogę! - gdy to powiedziałam od razu ugryzłam się w język. Wciąż nie mogę uwierzyć, że moim największym koszmarem jest utrata Karin, tej, która wiecznie ze mnie żartuje. A jednak. Uśmiech z mojej twarzy zszedł błyskawicznie. Zaczęłam patrzeć w podłogę, wróciłam do świata żywych...
Karin westchnęła po czym obróciła się na pięcie i wyszła. Zostałam znowu sama, w tym małym pokoiku, wśród tych bladych jak trup ścianach. Przyglądałam się temu pomieszczeniu uważnie. Na ścianach było pusto, gdzieś w kącie stała szafa, a obok niej mała komoda. Na podłodze leżał czerwony dywan, a metr od niego stało biurko, na którym nie było nic prócz zamkniętego czarnego laptopa. Tablica korkowa nad bukowym biurkiem była pusta, prawie pusta. Jedyne, co tam wisiało to mały wycinek ze starej gazety. Patrząc na skrawek papieru rozpłakałam się. Sama nie wiem po co to trzymam skoro za każdym razem płaczę widząc moją przeszłość oczami innych.
Wstałam z łóżka i lekko chwiejnym krokiem podeszłam do biurka. Założyłam ręce na brzuchu i zaczęłam czytać. Już patrząc na nagłówek zaczęło mi się robić niedobrze. ,,Dramat rodziny w małej miejscowości niedaleko Oberstdorfu, koszmar małej dziewczynki." Ja nie widziałam tylko nudnych liter, tam była krew mojej matki i ta lampa, a gdzieś z boku stałam ja z uśmiechem na twarzy, sztucznym uśmiechem. Obróciłam głowę w prawą stronę zamykając oczy. Ból ściskał moje serce, moją wątrobę, mój żołądek, moje jelita, ogółem wszystko, co mam w środku. Podniosłam jednak głowę z dumą. Jestem tu i nie dałam się złapać ojcu na krzyki matki, pocierpiałam, ale teraz mogę z niego kpić. Niech widzi, że nie zniszczył mi do końca tego co chciałam sobie z rozpaczy odebrać-życia.
Zamrugałam rzęsami i uśmiechnęłam się ciesząc, że znowu przezwyciężyłam siebie. Przełknęłam ślinę i ruszyłam przekopywać szafę w poszukiwaniu ubrań. Kiedy już znalazłam udałam się do łazienki na "ranną toaletę" o 12.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a zza nich wyłoniło się trzech chirurgów toczących przed sobą łóżko operacyjne, a na nim leżała nieświadoma dziewczyna o bladej cerze. Na fartuchach lekarzy było dużo krwi. Ja wciąż stałam i patrzyłam się w okno, ale kątem oka zerkałam co dzieje się za mną. W końcu nie wytrzymałam i odwróciłam się na pięcie, a zaraz po tym pobiegłam w kierunku chirurgów ze łzami w oczach. Nie mogłam być dalej opanowaną.
Złapałam jednego z mężczyzn za ramię patrząc na zamknięte oczy Karin leżącej na łóżku. Jej blade powieki były idealnie wkomponowane w białą jak kartka papieru twarz. Ten odtrącił mnie. Stanęłam jak wmurowana na środku korytarza. Łzy toczyły mi się do oczu. Nagle upadłam na kolana zasłaniając oczy. Nie wierzę do tej pory w to, co się stało. Gdy tak płakałam klęcząc na zimnej podłodze wyczułam, że ktoś za mną stoi. Odwróciłam wzrok do tyłu. Stał za mną wysoki brunet o niezwykle brązowych oczach. Podał mi dłoń. To on, to on mi powie, będę oświecona przez niego!
Na jego fartuchu również było mnóstwo krwi, tej niewinnej krwi, która przez moją głupotę mogła zniknąć pod ziemią. Popatrzyłam na niego spode łba. Ten spojrzał na mnie tak jakby chcąc mnie okłamać. Przełknęłam ślinę bojąc się, że za moment on się odezwie. Wytrzeszczyłam oczy, a ten podał mi jakąś kartkę. Zaczęłam czytać. Połowę z tego omijałam bojąc się, że zaraz zapłaczę. Na samym końcu było to, co mnie interesowało, ale przecież... sama nie wiem. Nie wiedziałam co robić. Serce biło mi szybciej, a po chwili dużo wolniej.
- Sala 36, piętro 2 - powiedział cicho mężczyzna ratując mnie od próby pokonania samej siebie, głupiej siebie. Skinęłam głową po czym odeszłam. Po trzech krokach jednak obróciłam się na pięcie, aby utulić chirurga.
Kiedy w końcu doszłam do schodów wzięłam głęboki oddech zamykając przy tym oczy. Zaczęło mi się ni stąd ni z owąd kręcić w głowie. Złapałam się barierki. Nie mogłam nadal w to uierzyć, w to, że tu jestem, że tu czekam, że tu płaczę. Przecież ja tak wstydzę się swoich łez.
Po paru minutach niespokojnej wędrówki stałam już przed drzwiami, przed drzwiami, za którymi czekała przyszłość, za którymi czekało moje życie, życie Karin. Otrząsnęłam głowę po czym położyłam dłoń na klamkę i lekko ją nacisnęłam. Zamknęłam oczy. W powietrzu niósł się niespokojny kaszel i piski aparatury. Otworzyłam moje oczy i nietrzeźwym wzrokiem zaczęłam szukać Karin. Była, leżała, już przytomna. Ale coś mi nie pasowało, dusiła się, nikogo, kto by jej pomógł w pobliżu. Niespokojne linie na ekranie szalały z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Kiedy moje oczy otrzeźwiały ujrzałam czarną postać, która sępiła nad leżącą. Zaczęłam szukać rąk czarnej postaci. Gdy znalazłam chciałam iść mu przywalić, ale coś mnie trzymało w miejscu. Jego ręce spoczywały na szyi Karin zaciskając się kurczowo. Nagle podniósł głowę, a spod kaptura wyłoniła się para błyszczących niebieskich oczu. Zapłakałam, ale zaraz po tym pobiegłam w jego stronę zatrzymują się w miejscu trzy metry od łóżka. Ten puścił jej gardło.
- Patrz na tę jej twarz, na te łzy. Przysłuchaj się uważnie temu kaszlu. Zapamiętaj tę twarz, póki jeszcze możesz - wyciągnął do mnie rękę. - Gdyby nie ty, nie miałbym tak prostego zadania. Dziękuję - kiedy to mówił kaszel zniknął, piski ustały. Nastała cisza. Nagle niebieskooki wyszedł przez okno.
Stałam jak wmurowana. Patrzyłam się w to okno jak głupia. Po chwili popatrzyłam ze łzami w oczach na Karin. Szumiało mi w głowie. W pewnym momencie drzwi otworzyły się, a zza nich wyłoniło się grono lekarzy. Obróciłam głowę do tyłu. Wiatr hulał w pomieszczeniu. Nie musiałam nic mówić, oni wiedzieli, że to nie ja, to nie mogłam być ja. Ale może jednak, może to ja tego wczoraj dokonałam. Upadłam na podłogę i zawyłam z bólu, a przed oczami zobaczyłam białe światło. Czyżby to było już? Przynajmniej będziemy razem, ja i ona, ja i Karin. Zamknęłam oczy z przerażenia.
Nagle zadek zaczął mnie boleć, nie mogłam się ruszyć. Otworzyłam oczy. Świat był biały. Obróciłam głowę, leżałam na podłodze owinięta w kołdrę jak naleśnik, a obok mnie stała Karin. Jedną rękę opierała na biodrze, a drugą trzymała kubek. Kiedy popatrzyłam jej prosto w oczy pokręciła przecząco głową. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- A ty co tak się cieszysz? - zapytała poirytowana moimi rannymi krzykami.
- Mam swoje powody. A teraz: ty powiedz mi czy wszystko z tobą w porządku po wczorajszej kolizji drogowej? - spytałam robiąc słodkie oczka.
- Kolizji? Drogowej? To, że wywaliłaś mnie do fosy jak jechałyśmy na rolkach nie oznacza, że trzeba mi amputować rękę, na którą upadłam - zaczęła się śmiać. Rzuciłam w nią poduszką. Ona wciąż żartowała, już miałam tego dość.
- Ty głupia krowo! Następnym razem złam sobie nogę! - gdy to powiedziałam od razu ugryzłam się w język. Wciąż nie mogę uwierzyć, że moim największym koszmarem jest utrata Karin, tej, która wiecznie ze mnie żartuje. A jednak. Uśmiech z mojej twarzy zszedł błyskawicznie. Zaczęłam patrzeć w podłogę, wróciłam do świata żywych...
Karin westchnęła po czym obróciła się na pięcie i wyszła. Zostałam znowu sama, w tym małym pokoiku, wśród tych bladych jak trup ścianach. Przyglądałam się temu pomieszczeniu uważnie. Na ścianach było pusto, gdzieś w kącie stała szafa, a obok niej mała komoda. Na podłodze leżał czerwony dywan, a metr od niego stało biurko, na którym nie było nic prócz zamkniętego czarnego laptopa. Tablica korkowa nad bukowym biurkiem była pusta, prawie pusta. Jedyne, co tam wisiało to mały wycinek ze starej gazety. Patrząc na skrawek papieru rozpłakałam się. Sama nie wiem po co to trzymam skoro za każdym razem płaczę widząc moją przeszłość oczami innych.
Wstałam z łóżka i lekko chwiejnym krokiem podeszłam do biurka. Założyłam ręce na brzuchu i zaczęłam czytać. Już patrząc na nagłówek zaczęło mi się robić niedobrze. ,,Dramat rodziny w małej miejscowości niedaleko Oberstdorfu, koszmar małej dziewczynki." Ja nie widziałam tylko nudnych liter, tam była krew mojej matki i ta lampa, a gdzieś z boku stałam ja z uśmiechem na twarzy, sztucznym uśmiechem. Obróciłam głowę w prawą stronę zamykając oczy. Ból ściskał moje serce, moją wątrobę, mój żołądek, moje jelita, ogółem wszystko, co mam w środku. Podniosłam jednak głowę z dumą. Jestem tu i nie dałam się złapać ojcu na krzyki matki, pocierpiałam, ale teraz mogę z niego kpić. Niech widzi, że nie zniszczył mi do końca tego co chciałam sobie z rozpaczy odebrać-życia.
Zamrugałam rzęsami i uśmiechnęłam się ciesząc, że znowu przezwyciężyłam siebie. Przełknęłam ślinę i ruszyłam przekopywać szafę w poszukiwaniu ubrań. Kiedy już znalazłam udałam się do łazienki na "ranną toaletę" o 12.
***
Krople deszczu co kilka sekund uderzały o okno zagłuszając ciszę panującą nad wszystkim, ciszę, która swoją potęgą nie pozwalała istnieć żadnej żywej duszy. W powietrzu unosił się jej nieprzyjemny, zimny odór wywołujący wstręt i obrzydzenie. Nastawała chwila, gdy ten diabeł bezcielesny musiał ulec wyższemu od siebie łagodnemu pomrukowi, który swoje źródło miał gdzieś na białym fotelu, gdzieś niedaleko połyskujących radością i ciepłem złocistych kulek ukrywającym się za puchatym ogonem. Aż chciałoby się podejść do tego wspaniałego stworzenia, ale strach przed cichym, mrożącym krew w żyłach skrzypieniem podłogi każe ci siedzieć w miejscu, na fotelu, na drugim krańcu pokoju. Twoje szafirowe oczy wychylają się nagle spod czarnego kaptura próbując zmierzyć się z mrokiem. Niespokojny oddech czasami zagłusza ci krzyczącą ciszę. Robisz wszystko, aby wstać i uciec do ogrodu pobiegać wśród kropli deszczu mając nadzieję, że spadnie na ciebie ta jedyna kropla, jedna wśród milionów, niepowtarzalna, która ci nowe życie. Chcesz poczuć się jak wodna Nimfa segregując te radosne krople od niszczycielskich, chcesz ocalić życie
Niestety, jedna kropla deszczu nic nie zmieni oprócz tego, że wchłonie się w twoje ubranie czyniąc je na moment mokrym, a potem wyparuje niosąc innym to "szczęście", jakie dała i tobie. Jedynie więcej kropel sprowadzi w twoje życie zmiany, zmiany ubrania. A skoro deszcz jest taki bez sensu to po co jeszcze istnieje?
Spojrzałam na zegar, w pół do drugiej, a wydawałoby się, że już nastał wieczór. Wyciągnęłam moją gołą stopę spod tyłka i powoli położyłam ją na podłodze bojąc się usłyszeć skrzypnięcie powodujące w moim umyśle blokadę. Udało się, a więc teraz druga. Bezszelestnie wstałam z fotela i ruszyłam w stronę okna. Gdy dotknęłam już opuszkiem palca firanki odchyliłam ją delikatnie, aby móc uważnie przyjrzeć się kropelkom spływającym po szybie jak łza po policzku. I kiedy brałem głęboki oddech, aby wydobyć z siebie choć jedno słowo głośny trzask opętał cały pokój. Zachwiałam się po czym oparłam plecy o ścianę. Oczy miałam wielkie jak piłki do ping-ponga. Otwarłam delikatnie usta szykując się na przeraźliwy krzyk. Skrzypienie podłogi zbliżało się coraz bardziej, stopy tego kogoś zmierzały ewidentnie do pomieszczenia, w którym byłam. W końcu tajemnicza postać oparła dłoń na klamce po czym nacisnęła ją energicznie. Mój mózg natychmiast zwariował, miałem sekundę na decyzję czy się schować czy krzyczeć czy działać. Niestety jak to ja stałam jak kamienny posąg nie zamykając oczu.
od zła, od płaczu.Niestety, jedna kropla deszczu nic nie zmieni oprócz tego, że wchłonie się w twoje ubranie czyniąc je na moment mokrym, a potem wyparuje niosąc innym to "szczęście", jakie dała i tobie. Jedynie więcej kropel sprowadzi w twoje życie zmiany, zmiany ubrania. A skoro deszcz jest taki bez sensu to po co jeszcze istnieje?
Spojrzałam na zegar, w pół do drugiej, a wydawałoby się, że już nastał wieczór. Wyciągnęłam moją gołą stopę spod tyłka i powoli położyłam ją na podłodze bojąc się usłyszeć skrzypnięcie powodujące w moim umyśle blokadę. Udało się, a więc teraz druga. Bezszelestnie wstałam z fotela i ruszyłam w stronę okna. Gdy dotknęłam już opuszkiem palca firanki odchyliłam ją delikatnie, aby móc uważnie przyjrzeć się kropelkom spływającym po szybie jak łza po policzku. I kiedy brałem głęboki oddech, aby wydobyć z siebie choć jedno słowo głośny trzask opętał cały pokój. Zachwiałam się po czym oparłam plecy o ścianę. Oczy miałam wielkie jak piłki do ping-ponga. Otwarłam delikatnie usta szykując się na przeraźliwy krzyk. Skrzypienie podłogi zbliżało się coraz bardziej, stopy tego kogoś zmierzały ewidentnie do pomieszczenia, w którym byłam. W końcu tajemnicza postać oparła dłoń na klamce po czym nacisnęła ją energicznie. Mój mózg natychmiast zwariował, miałem sekundę na decyzję czy się schować czy krzyczeć czy działać. Niestety jak to ja stałam jak kamienny posąg nie zamykając oczu.
W pewnym momencie zobaczyłam białe światło i śmiech. Czyżby to już koniec, czyżby zabójca miał radość z tego, że mnie zgładził? Upadłam na ziemię kuląc się z bólu, a raczej strachu, że ten ból może się pojawić. Jednak śmiech się nasilał. Wtedy otworzyłam oczy jednocześnie myśląc o tej jednej, jedynej, niepowtarzalnej, unikalnej istocie jaką jest moja kochana Karin.
- Ha ha ha! Ach te twoje oczy, ta mina - próbowała sparodiować mój wyraz twarzy. - Znowu aż taka straszna nie jestem, to znaczy chyba - i znowu ten śmiech.
Wzięłam głęboki oddech i zebrałam się w całość. Wciąż jednak siedziałam na podłodze. Chciałam krzyczeć równocześnie będąc poważną. Z doświadczenia wiem, że to nie możliwe, w teorii może i tak, ale czymże są teorie?
- Gdzie ty się szlajasz od rana? Czy ty w żaden piątek nie możesz usiedzieć spokojnie w domu przed telewizorem na dupie?! - mimo dobrych chęci podniosłam głos.
- Telewizja jest dla idiotów - rzekła układając ręce na biodra po czym obróciła się zgrabnie na pięcie dążąc w stronę drzwi na korytarz.
- Tak, i dlatego postanowiłaś zostać dziennikarką, bardzo sprytnie - zakpiłam.
- Wybacz mi, moja droga, - obróciła delikatnie głowę do tyłu - ale ty wiesz jak ja gardzę tymi plotkami, politycznymi układami, zbrodniami - skrzywiła się. - Zwykła telewizja to dla mnie bagno. Nie cierpię kiedy podchodzi do mnie znajomy po fachu z kartką w ręku i mówi o zbrodniach, kataklizmach, morderstwach i samobójstwach jak o czymś niesamowicie radosnym. To nie dla mnie, ja szanuję to jakie piekło przechodzą dotknięci tymi wszystkimi nieprzychylnościami losu. To znaczy nie tyle szanuję co współczuję, ale to dla wciąż niezrozumiałe jak ich to może bawić - w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy. Szybko jednak otarła policzki dłonią. W jej głosie tkwiło coś, co w niej uwielbiałam, szczerość. - Co prawda, jestem dziennikarką, ale ty wiesz, że nie zajmuję się czymś tak okrutnym dającym szczęście ludziom bez serca, ja wybrałam grę fair-play, walkę o trofea, wzajemny szacunek pośród rywali, laury, momenty grozy i radość milionów ludzi.
- Wiesz co ci powiem, ty sobie chyba kierunki pomyliłaś, powinnaś pójść w poezję- zaczęłam się śmiać, ale po paru sekundach przestałam. Niestety, tak właśnie wygląda dzisiejszy świat, że to co złe jest pożądane, a dobre nieco mniej. Świat zwariował, a my wciąż musimy żyć przy takim wariacie. Spuściłam głowę, a z oczu pociekło mi kilka niewielkich kryształków łez.
- A propos, mam dla ciebie radosną nowinę - powiedziała radośnie Karin unosząc pięść, a w niej zaciśnięte były jakieś dwie za laminowane kartki.
- Co, jakiś samolot się rozbił? - popatrzyłam na nią spode łba chcąc otrząsnąć się po tragicznym opisie świata. Karin popatrzyła na mnie przechylając głowę.
- Bardzo śmieszne - zastanowiła się przez kilka sekund po czym dodała - albo raczej okropne, ale nie. Czy ty wiesz gdzie się dzisiaj o zmierzchu wybieramy?
- O zmierzchu? Czyżbyś miała wobec mnie jakieś niecne plany?
- Nie - powiedziała mrużąc oczy i krzyżując ręce na piersi. - Powiem ci krótko, weź aparat i ubierz się na... Zresztą jak chcesz. Do zobaczenia za... godzinę.
Czesałam się przed lustrem nie mogąc się uporać ze splątanymi kosmykami. Wkurzona bezowocną pracą rzuciłam szczotką o podłogę, ta upadła robiąc wielki hałas. Serce zaczęło mi mocniej bić. Ostatnio coraz częściej można mnie było łatwo wyprowadzić z równowagi. Przetarłam oczy po czym spojrzałam na siebie w lustrze. Czarna bluzka z delikatnej tkaniny leżała na mnie idealnie. Rozszerzone u nadgarstka rękawy zwisały poddane na nagłe podmuchy powietrza. Ciemniejszy pas czarnej tkaniny biegł przez całą długość bluzki. Żółte obcisłe leginsy tworzyły idealne połączenie z górną częścią garderoby.
Popatrzyłam na moje nagie stopy i od razu ruszyłam po skarpetki i czarne botki z ozdobnymi ornamentami po zewnętrznej stronie i rozsuwanym zamkiem po wewnętrznej. Delikatny makijaż podkreślał moje szafirowe oczy. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam na dół z etui zawieszonym przez ramię.
Powoli przemierzałam schody okryte żółto-białym dywanem zastanawiając się co znowu zrodził jej umysł, którego nie mogłam pojąć, ale, bez którego nie wyobrażałam sobie życia. Stojąc na ostatnim stopniu zobaczyłam Karin strojącą się do lustra, a na jej szyi widniał okazały szalik z napisem ,,Deutschland". I już wszystko było jasne.
- Mogłaś chociaż uprzedzić - popatrzyłam na nią żałośnie - przynajmniej rzuciłabym się na łóżko i zasnęłabym na ten czas. Dlaczego mi to robisz?!
- Po prostu będziesz mieć dzisiaj i przez cały weekend bojowe zadanie godne ciebie - powiedziała głośno po czym dodała pod nosem - i jak dobrze pójdzie to przez następne kilka lat.
Wzruszyłam ramionami i ubrałam na siebie ciemny płaszczyk. Gdy odgarniałam włosy do tyłu coś przysłoniło mi widok. Karin zarzuciła mi na głowę dokładnie taki sam szalik jaki miała na szyi. Kręcąc głową założyłam go z lekkim uśmiechem na twarzy. Po chwili otwarłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Nie minęło pięć sekund, a dołączyła do mnie ,,pani dziennikarz" zakładając mi na szyję ten tajemniczy za laminowany papierek. Jak się okazało była to akredytacja na jakąś tam Arenę.
Idąc w nieznane miejsce mijałyśmy ludzi zmierzających w tym samym kierunku co my. Wszyscy mięli na sobie czapki, szaliki, a większość w rękach niosło flagi różnych narodów. Słyszałam mnóstwo obcych języków, ale nie zwracałam na nie specjalnie uwagi. Cały czas szłam ze spuszczoną głową, ale kiedy Karin mnie szturchnęła podniosłam wzrok. Przed moimi oczami ukazało się wzgórze, jednak nie było to takie zwykłe wzgórze, które w całości było pokryte drzewami. Wokół tej górki zebranych było tysiące ludzi, ubranych na setki możliwych kombinacji. Nad ich głowami unosiły się przepiękne symbole, które powiewały chaotycznie na wietrze-flagi. Najliczniejszą grupę lśniących materiałów tworzyły te biało-czerwone i czarno-czerwono-żółte. Uśmiechnęłam się pod nosem. Niedaleko tłumów znajdował się wyciąg narciarski, który co kilka chwil jeździł to w górę, to w dół. Jednak w centrum tego szumu, hałasu i wrzawy było niewielkie wybrzuszenie pokryte śniegiem. W niektórych miejscach były kolorowe linie ciągnące się przez całą szerokość obiektu, natomiast na całej długości leżał delikatnie zbrudzony śnieg, który mimo wszystko iskrzył się blaskiem odbijanych reflektorów. Nad grzbietem wzgórza znajdował s pochyły lodowi tor, a po obu jego stronach sterczały schody z przyczepionymi tabliczkami po bokach. Jednak najbardziej interesujące okazało się pomieszczenie z oszkloną przednią ścianą przykuwające uwagę zwykłego przechodnia, a co dopiero ludzi, którzy przyszli tam w celu zobaczenia między innymi tego niewielkiego pomieszczenia. Liczne światła wydobywały się zza szkła, a kilka czarnych postaci przy szybce patrzyło się z pewnością na przybyłe tłumy.
Obróciłam głowę w kierunku drogi, na której nie było ani jednego auta, rozglądnęłam się wokół, w nielicznych miejscach leżały garstki śniegu. O moje uszy zaczął obijać się głos zajmującego i zagrzewającego do kibicowania mężczyzny. Trąbki były coraz głośniejsze, szelesty flag niosły się w powietrzu, które zanosiło je w każde możliwe miejsce w okolicy. Przystanęłam na moment, wzgórze to wyglądało niezwykle magicznie, tworzyło atmosferę. To nie było martwe miejsce, tu tętniło życiem.
- Oto, moja droga, jest... - obróciła głowę w moją stronę, ale ja stałam w miejscu kilka metrów za nią z aparatem w ręku z obiektywem wycelowanym w to wzgórze. Obróciła się na pięcie i ruszyła w moją stronę.
- Ładne wzgórze, moja droga.
- Wzgórze, całkiem dobrą nazwę temu nadałaś. Ale jak dla mnie to prawdziwa nazwa jest lepsza, czyli skocznia. To właśnie tu skaczą ci podniebni rycerze w zbrojach zrobionych z lekkich kombinezonów. A ta się dokładnie nazywa Vogtland Arena - popatrzyła na mnie z radością. Z mojej twarzy zszedł już lekko zauważalny uśmiech, miałam minę bez wyrazu. Karin wzruszyła ramionami i poszła naprzód. Zmrużyłam delikatnie oczy i przyspieszyłam kroku, aby ją dogonić.
Idąc za Karin kompletnie odłączyłam się od świata zewnętrznego nie reagując na żadne hałasy, których w tym miejscu najwyraźniej nie mogłoby zabraknąć. Patrzyłam tylko na czubki moich butów, które pokonywały całą tę trasę spokojnie. Nagle ktoś na mnie wpadł i powiedział tylko krótkie i ciche ,,Przepraszam". Zanim jednak pobiegł dalej zdążyłam mu si przyjrzeć. Był to niewysoki blondyn w niebieskiej kurtce i czarnych spodniach. Na uszach miał białe słuchawki. Jego jasne oczy świeciły w blasku ostatnich promyków słońca.
- No to może teraz powiesz mi jakie masz wobec mnie plany? - zapytałam stanowczo licząc na szybką odpowiedź.
- Ciekawe... - powiedziała po czym odeszła szybkim krokiem zostawiając mnie z jednym pyta
niem, które zamieniło się w tysiąc innych: po co mnie tu przyciągnęła i czy to ma coś wspólnego z tymi ,,planami"?
Hej!
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Awards :*
Więcej szczegółów tutaj :) http://dziekujezakazdachwile.blogspot.com/p/libster-award.html
Więc tak, bardzo bardzo przepraszam za spóźnienie, ale zostałam uziemiona przez szatański wymyśl polskiego systemu edukacji powszechnie znany jako egzaminy gimnazjalne. Mam nadzieję, że wybaczysz.
OdpowiedzUsuńOstrzegam, że mam tak przeżarty za sprawą części przyrodniczej mózg, że komentarz będzie za pewne dość nieskładny. Ale czego się nie robi dla artysty...
Przyznaję, że wcale się nie dziwię Sabine. W końcu przez tyle lat żyła w zimnej, pozbawionej pozytywnych uczuć rzeczywistości, która doprowadziła ją nawet do skrajnych myśli samobójczych. A teraz nagle los stał się dla nie łaskawy, stawiając jej na drodze kogoś, dla kogo jest ważna, komu na niej zależy. Gdyby straciła Karin, straciłaby wszystko, a wtedy...
W ogóle jak dla mnie postać Karin wnosi tutaj dużo światła. Dlatego równie nie dziwi mnie to, że to właśnie za jej sprawą w życiu Sabine pojawiły się skoki. Podejrzewam, że one również pozytywnie na nią podziałają, bo szczerze to nie potrafiłabym wyobrazić sobie smutnych skoków. W ogóle sporty z zamierzenia nie mają mieć nic wspólnego ze smutkiem, co nawet podobnie stwierdziła Karin. Przebiegającym panem był zapewne Wellinger, prawda? Chyba, że się mylę.
Po raz kolejny jestem bardzo na tak, jeśli chodzi o rozdział.
Pozdrawiam :)
Współczuję, ze musiałaś siedzieć nad tymi egzaminami... Niestety mnie jeszcze to czeka :(
UsuńPrzebiegający pan... Zastanawiałam się czy dodać jego dokładniejszy opis, ale zdecydowałam, że w następnym rozdziale będzie miła niespodzianka, więc mozesz dalej snuć domysły kto to :).
Ja również pozdrawiam ;)