Szum odwraca twoją uwagę od tego, co masz zaraz zrobić, i choć wiesz, że nie musi tak być zmuszasz momentami sama siebie. Mimo iż chce ci się płakać podnosisz dumnie głowę mówiąc sobie, że przetestowałaś świat, który cię skrzywdził. Głowę i myśli masz przepełnioną tymi, którzy cię zranili, tymi, którzy w twoich oczach będą ucztować na wieść o twojej samotnej śmierci. Nie masz teraz czasu dla tych, którzy uronią na twój grób choćby jedną łzę. Jedną, ale szczerą. To w twoim przypadku byłoby bez sensu.
Czubki twoich butów wystają poza krawędź stromej góry. Stoisz na klifie, na skraju, będący skrajem twojego wyczerpania. Masz świadomość, że grunt pod twoimi stopami zaraz może się osunąć, zniknąć, a razem z nim ty. Ale to dla ciebie żadna różnica zginąć tak czy inaczej. Zaciskasz coraz mocniej gruby, ostry sznur w dłoni. Twoim przeznaczeniem jest umrzeć na gałęzi gdzieś w lesie, w zapomnieniu. Chcesz zadusić się własnymi łzami, twój smutek ma pozostać na twojej bladej twarzy do końca. Każdy kto cię znajdzie musi chcieć o tobie zapomnieć, musi odrazu cię znienawidzieć.
Czubki twoich butów wystają poza krawędź stromej góry. Stoisz na klifie, na skraju, będący skrajem twojego wyczerpania. Masz świadomość, że grunt pod twoimi stopami zaraz może się osunąć, zniknąć, a razem z nim ty. Ale to dla ciebie żadna różnica zginąć tak czy inaczej. Zaciskasz coraz mocniej gruby, ostry sznur w dłoni. Twoim przeznaczeniem jest umrzeć na gałęzi gdzieś w lesie, w zapomnieniu. Chcesz zadusić się własnymi łzami, twój smutek ma pozostać na twojej bladej twarzy do końca. Każdy kto cię znajdzie musi chcieć o tobie zapomnieć, musi odrazu cię znienawidzieć.
Ściskasz ten sznur tak mocno, że zaczyna ci cieknąć krew z palców. Jesteś tylko ty, ty i wiatr, który zajmuje twoje uszy zawsze, kiedy cierpisz. Nieprzytomny wzrok kierujesz przed siebie na górskie szczyty sięgające nieba, które zaczynają kryć za sobą największy skarb świata, czyli słońce. Złociste promienie drażnią chwilowo twoją twarz. Zaczynasz już nawet mrużyć oczy i zasłaniać twarz ręką, ale po chwili otwierasz oczy szeroko wiedząc, że już nigdy nie pożegnasz słońca, że już nigdy go nie przywitasz.
Przygryzasz dolną wargę mając na myśli ucieczkę od przeznaczenia. Przez kilka sekund chcesz odejść stąd, wręcz odbiec, a sznur rzucić gdzieś, nie wiadomo gdzie. Krótko mówiąc boisz się potęgi sznura, który potrafi połączyć na długo dwie połowy, ale ten sam, który potrafi zniszczyć twój, mój i każdego innego świat. Szybko jednak odganiasz myśli. Ty musisz zginąć, inna opcja nie wchodzi w grę. Uświadamiasz sobie, że za chwilę odbędziesz walkę ze samą sobą. Niby chcesz zniknąć, odejść w niepamięć, a z drugiej strony łzy cisną ci się na twarz mówiąc ,,nie musisz!". Jesteś jak kartka papieru, łatwa do rozdarcia.
Twoim jedynym pragnieniem jest teraz to, aby ktoś z nudów przechodząc obok zabił cię. Chcesz przenieść się do horroru, w którym to człowiek w czarnym habicie odcina ci głowę kosą lub piłą mechaniczną. Nie miałabyś czasu się zawahać, wręcz nie miałabyś nic do powiedzenia. Twoja głowa poleciałaby gdzieś w czarną pustkę i nie byłoby dla ciebie problemu. Wzdychasz cicho. Próbujesz wyobrazić sobie kogoś takiego obok ciebie. Próbujesz wyobrazić sobie twoją minę kiedy już cię tak naprawdę nie będzie. Zamykasz oczy i widzisz drzewo, z którego zwisa taki odrzutek, a na jego bladej mordzie lśni martwy uśmiech.
Twoje kasztanowe włosy powiewają na wietrze, czerwone usta otwierają się delikatnie, a zielone oczy szklą się w blasku złotego słońca. Twoje policzki są wilgotne od łez, język piecze niemiłosiernie. Ty ocierasz tylko twarz i przełykasz powoli ślinę. Twoje palce już sinieją od zaciskania tego piekielnego sznura, postanawiasz go wypuścić z zabójczego uścisku. Słyszysz głuchy pogłos kiedy ten zderza się z ziemią.
Zaciskasz mocno zęby, odwracasz głowę do tyłu. Twoja głowa nie wytrzymuje presji, jaką na siebie nakładasz. Słony potok łez zaczyna okrywać twoją zmarzłą twarz. Ale ty nie chcesz się zatrzymywać, chcesz to już zakończyć. Patrzysz na liczne rany cięte na twoich rękach, a na nich zastygła krew, która uśmiecha się dziś do ciebie. W końcu masz już dość bezsensownych łez. Nic nie zmieni twojej decyzji, to koniec.
Kątem oka patrzysz w tył, już nie chcesz uciekać. Na stercie kamieni i śniegu widzisz dwie cienkie deski, dwie duże narty. Myślisz nagle o trenerze, panie Luft. Zawsze ci mówił, że jeżeli coś zaczynasz musisz to skończyć, musisz dopiec swego. Choćbyś miała okupić to łzami i bólem. Teraz chcesz zapieczętować to, że zawsze wiernie go słuchałaś, byłaś jego doskonałą uczennicą.
Odwracasz się na pięcie i bierzesz sznur do ręki. Jest dla ciebie teraz taki piękny, taki niesamowity. Obchodzisz się z nim jakby był zrobiony ze szkła czy porcelany. Postanawiasz przytulić go do twarzy, przytulić i ucałować. Na twarz wkrada ci się uśmiech okupiony łzami. Ze sznura robisz pętelkę i powoli zarzucasz go na gałąź. Czujesz, że możesz to już zapieczętować z bladą twarzą i martwym umysłem.
No dobra, to już koniec rozmyślań. Te łzy już za bardzo bolą, abym mogła je jeszcze znosić. Takie rozczulanie się nad samą sobą jest bez sensu. Sznur już jest. Zaczęłam ściągać buty, niech te stopy zażyją jeszcze trochę świata. Jeden, dwa czy trzy ostre kamyczki nie zaszkodzą.
Położyłam mały stołek tuż pod sznurem, po czym odwróciłam się twarzą do słońca mówiąc żegnaj! Kiedy postawiłam pierwszą stopę na stołku przeszły mnie ciarki po całym ciele. Właśnie teraz zrozumiałam, że nadszedł mój kres.
Kiedy druga stopa dołączyła do tej pierwszej usłyszałam skrzypiący śnieg w lesie. Szybko jednak otrzepałam głowę i wyprostowałam się z gracją. Po chwili pętla oplotła moją szyję delikatnie wrzynając mi się do potylicy. Odetchnęłam, pierwszy raz od dawna poczułam się spełniona.
Palce stóp powoli same zaczęły zmierzać ku krawędzi stołka. To było coraz bliżej, nie poddam się! Czekanie zawsze jest najgorsze. Wysłałam radosne, ale tak jakby nie do końca spojrzenie do słońca. Dziesięć centymetrów przed krawędzią zaczęłam się modlić. To dało mi spokój. Wiedziałam, że jednostką mojego życia są teraz centymetry.
Nagle moje uszy podrażnił dźwięk chrzęszczących gałęzi, które łamały się pod naciskiem ludzkich stóp. Odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam zbliżających się w oddali bruneta z wysoką szatynką, którzy obściskiwali się ze sobą. Poczułam się wyjątkowo głupio, a raczej dziwnie. Moje stopy automatycznie przyspieszyły tempa. Byłam coraz bliżej śmierci, a tuż za mną na śniegu miziała się parka. Łzy zaczęły się lać z błyszczących od smutku oczu, umysł zaczął mnie blokować. Słyszałam tylko rozsuwanie rozporka, ciche jęki i bicie mojego samotnego, cierpiącego serca. A może robię źle? Nie, nie pozwolę sobie zaprzestać!
Niespodziewanie zachciało mi się krzyczeć. Chciałam wrzeszczeć zdzierając przy tym gardło. Przygryzłam język. Nie mogę pozwolić na taki błąd, moje życie już jest błędem samym w sobie. Obróciłam ostatni raz głowę do tyłu i ze łzami w oczach spojrzałam na kochasiów. Miałam chęć powiedzieć im dobranoc, pożegnać chociaż tych dwóch obcych godnie.
- Patrz! - krzyknął nagle mężczyzna próbując uwolnić swoje usta. Mówiąc to wskazał na mnie palcem.
Zaklęłam pod nosem. I było się po co rozczulać? Jestem niczym opakowanym w kolorowe, nudne opakowanie. Tacy jak ja nie mogą tracić czasu na emocje. Zresztą, to nic nie zmieni, że mnie nakryli. To mój koniec!
Popatrzyłam znowu do tyłu. Kobieta zapinając swój elegancki czerwony płaszcz zbliżała się powoli do mnie. Jej kochanek stał cały czas w miejscu mrucząc coś pod nosem. Zacisnęłam zęby, już było tak blisko. Zamknęłam na moment oczy. Niby chciałam już zeskoczyć i być tam, w miejscu gdzie spłonę w ogniu, ale coś trzymało mnie w miejscu.
- Poczekaj chwilkę, może ci pomogę - uniosła rękę do góry otwierając zaciśniętą pięść. - Daj mi szansę chociaż z tobą porozmawiać.
Odwróciłam głowę w stronę zachodzącego słońca i łzy zaczęły piec moje oczy. Przełknęłam ślinę. Nagle coś mnie tknęło, aby zacisnąć pętlę nieco mocniej, niech będzie po całości. Uniosłam ręce do góry i zaczęłam majstrować przy sznurze. Usłyszałam tylko skrzypiący supeł i ciche bicie mojego serca. Odgarnęłam włosy za ucho i wyprostowałam się. Moje gołe stopy zaczęły marznąć, dygotałam się z zimna, ale nic sobie z tego nie robiłam.
- Stój, zatrzymaj się choćby na chwilę - powiedziała dziewczyna niespokojnym głosem. - To nie jest wyjście. Na pewno jest jakieś inne rozwiązanie.
- Racja, to nie wyjście - odwróciłam ponownie głowę, aby sprawdzić jej reakcję. Na twarzy nieznajomej panował spokój, szczęście i zadowolenie. Miała satysfakcję. Gdybym ja mogła coś choćby podobnego przeżyć przynajmniej przez jedną malutką sekundę wszystko byłoby inaczej. Nie byłoby tu mnie, ich być może też. Westchnęłam cicho po czym dokończyłam wypowiedź. - To jest wejście do miejsca, gdzie cierpienie będzie rarytasem, a radość niczym, nicością, wręcz próżnią.
- Próżnia ma wielką moc - powiedziała na jednym wydechu. W jej oczach zapaliły się iskierki. Ja tylko przewróciłam beznamiętnie oczami. Dziewczyna zaczęła robić się powoli wkurzona. Jej twarz mówiła wszystko. Być tak przewidywalnym... Widać, że jest pusta.
- Powiedz mi chociaż jak masz na imię? - zapytała pewna tego, że dostanie odpowiedź. - Ja jestem Karin.
- Gówno cię to obchodzi. I tak nic ci to nie da, paniusiu - zlekceważyłam ją. Nie będę dzielić się częścią swojego życia z tą szmatą. To moje nieszczęsne imię było już nieraz używane w tak podły sposób, zmieniało swoją postać. Urywało brzegi tworząc klify. W końcu ten klif był już na tyle niebezpieczny, bo w końcu tu jestem. Moje imię mnie boli.
- Dobra... - przewróciła oczami. W pewnym momencie spojrzała na moje narty i podeszła do nich. - Hmm, niezły sprzęt. Jeździsz?
- Gówno cię to obchodzi! - wszystko się we mnie gotowało. Nie wiedziałam czy to spowiedź, czy przesłuchanie. A może jeszcze co innego. Jedno było pewne-waliło mnie to od góry do dołu.
- No racja, rozumiem, że tak. Po coś je tu wzięłaś - zaczęłam patrzeć na nią dziwnie. - Są dla ciebie czymś więcej niż tylko dwoma deskami? - Przeszyła mnie wzrokiem po czym dodała - Liczę na odpowiedź.
Deskami? Co za szmata śmie obrażać moje narty?! Ja jednak stałam cały czas nieruchomo sprawiając wrażenie zupełnie nie wzruszoną całą sytuacją. Coś w środku pchało mnie mimo wszystko do nart. Pomyślałam, że serce się odezwało, ale po chwili przypomniałam sobie o braku mojego serca. Przecież to tylko kawałki porozrzucane bezładnie w klatce piersiowej. W moich oczach znów zaistniały łzy.
- Czy są czymś ważnym? Skoro coś uznajesz za swoją rodzinę to raczej tak - powiedziałam smętnie.
- Rodzinę? Aż tak? - popatrzyła na śnieg - czemu?
- Odejdź! - krzyknęłam z goryczą.
Dziewczyna popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem po czym zrobiła niewielki krok w przód. Wtedy poczułam jak wzrasta mi tętno. Bałam się, że mnie zrozumie, że spróbuje przez moment być dla mnie jak... Co ja gadam?! Bałam się, że mnie zatrzyma, przeszkodzi w zawiśnięciu.
- Proszę, powiedz. Podziel się ze mną bólem. Chcę cię zrozumieć - powiedziała cicho i powoli.
- Kiedy to usłyszysz będziesz chciała do mnie dołączyć - popatrzyłam na nią ignorując jej minę, po której wywnioskowałam, że jest zdenerwowana. Wtedy ta odwróciła się do tyłu. Miałam nadzieję, że odejdzie na dobre i da mi spokój choćby na te parę minut życia.
- Skoro tak, to czy masz jeszcze kawałek sznura? - zapytała wyciągając w moją stronę dłoń. Milczałam. - Chyba się pytam, nie? Może choćby na to odpowiesz?!
Palec wskazujący skierowałam w stronę pnia drzewa. Na wystających korzeniach leżał samotnie kawałek sznurka. Ta powoli podeszła, zawiązała pętle i stanęła metr, może dwa ode mnie. Popatrzyłam jej prosto w oczy. Widziałam to jak bardzo chciała. Postanowiłam, że coś powiem, ale co?
- Ale na pewno chcesz wiedzieć?
- No przecież jeden warunek już spełniłam. Sznur czeka aż go zawieszę, aż się pali do mojej krtani - spojrzała w moje markotne oczy - mów.
- Byłam mała. Byłam głupia, nic nie rozumiałam - otarłam łzy. - Siedziałam pod kołdrą czekając na koniec. Pamiętam do tej pory tykanie zegara, tik-tak, tik-tak. W końcu było cicho, cicho na wieki - rozpłakałam się.
- I co, i to niby te zasrane narty symbolizują? Udawany smutek na wieść o ,,wiecznej ciszy"? - zaczęła się ze mną drażnić. Wkurzyłam się.
- Byłam zrozpaczona - dalej już nie mogłam. Łzy zalały całą moją twarz, byłam cała mokra. - Potem w domu dziecka wybrano mnie na tą, nad którą się znęcali lekko mówiąc. Potem... - zamknęłam oczy - zrobili ze mnie dziwkę, tanią dziwkę. Ale ja nic takiego... Nie ja nie chcę! - zaczęłam się wiercić w miejscu. - Byłam zdradzona, niejednokrotnie. Moim zadaniem było zadowolenie tych - nagle poczułam jak sznur zniknął, a w moje stopy zaczęły wbijać się kamienie. Jednak zimne powietrze wciąż cięło moje gardło, widziałam zarysy słońca, które walczyło z moimi łzami. W pewnym momencie poczułam lekki, przyjemny uścisk. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Na moją twarz zaczęły wkradać się bujne obce włosy.
- Wszystko będzie dobrze - cichy głos koił moje uszy. Chciałam od niej uciec, ale nie dałam rady, coś mnie tam trzymało, coś hamowało ruchy moich nóg.
- Ty... - zaczęłam widzieć zarysy twarzy dziewczyny.
- Karin, po prostu. A ty jeśli mogę wiedzieć? Chociaż teraz powiedz - w jej głosie czułam teraz troskę i ciepło.
- Sab... Sabine - przełknęłam łzy. Ciepła ręka odgarnęła z mojego czoła mokre włosy. Uniosłam wzrok do góry po czym wyprostowałam się. Była ode mnie trochę wyższa. Przez pierwsze kilka sekund bałam patrzeć się w jej głębokie zielone oczy, ale po pewnym momencie przełamałam się. Było w nich tyle szczęścia, ciepła. Nagle poczułam się jakoś tak dziwnie, poczułam się ważna i kochana. Chciałam wybić sobie to uczucie z głowy, odpędzić to ciepło, ale tak jakbym chciała je jednak zachować przy sobie.
Patrzyłam na nią dłuższy czas, ona się uśmiechała. Ja wbrew sobie też miałam ochotę na choćby lekki uśmiech, ale ta sytuacja mnie przerosła. Wewnętrzny głos kazał mi uciekać, natomiast nogi trzymały mnie w miejscu, tak jakbym wrosła w ziemię, zapuściła korzenie.
- Wszystko będzie dobrze, uwierz mi - powiedziała patrząc w moje markotne oczy. - A teraz wpinał narty i jedziemy cię odwieść do domu.
Nagle mój umysł wytrzeźwiał, wrócił do rzeczywistości. Nie byłam pewna czy jej to powiedzieć, ale jednak się przełamałam.
- Bo wiesz... - przełknęłam ślinę mając strach przed oczami - ja nie mam domu. Nie dość, że ten ch...
- Cicho, powiedz na spokojnie. Teraz musisz odpocząć.
- Ten ch... to jest baran - skinęła z uznaniem - wyrzucił mnie z wynajmowanego lokalu, bo uciekłam mu. Chciał mnie zadowolić, rozumiesz? - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Miałam ochotę komukolwiek przywalić, aby się wyżyć. Moje oczy znowu wypełniły łzy. - Nie miałam pieniędzy na czynsz i on... powiedział, że tym załatwię wszystko - upadłam na ziemię. - Zaczął mnie rozbierać i...
- Cicho, zapomnij o tym. Nie jesteś jakąś szmatą - zastanowiła się przez moment. - A tak właściwie to gdzie ty podziałaś swoje rzeczy. - Mój wzrok mówił wszystko.
- Jedyne co mam to narty i aparat leżący obok - wskazałam palcem po czym pobiegłam do nich. Wzięłam moje rzeczy w ramiona i utuliłam ciepło. Czułam tak lepiej, ale tak jakby gorzej. Po chwili na ramieniu poczułam czyjąś rękę. Karin uklęknęła przy mnie i przytuliła szepcząc do ucha nadzieję na nowe życie, lepsze życie. Spojrzałam jej prosto w oczy, a ona tylko skinęła z uśmiechem na twarzy. Teraz już na prawdę chciało mi się płakać, ze szczęścia. Postanowiłam opanować jednak wszelkie emocje. Wstałam i poszłam naprzód niczym bezmyślna maszyna. Moje nagie wciąż stopy stąpały po skrzypiącym śniegu i ostrych kamieniach. Zamknęłam oczy i w myślach włączyłam przycisk "reset".
Przygryzasz dolną wargę mając na myśli ucieczkę od przeznaczenia. Przez kilka sekund chcesz odejść stąd, wręcz odbiec, a sznur rzucić gdzieś, nie wiadomo gdzie. Krótko mówiąc boisz się potęgi sznura, który potrafi połączyć na długo dwie połowy, ale ten sam, który potrafi zniszczyć twój, mój i każdego innego świat. Szybko jednak odganiasz myśli. Ty musisz zginąć, inna opcja nie wchodzi w grę. Uświadamiasz sobie, że za chwilę odbędziesz walkę ze samą sobą. Niby chcesz zniknąć, odejść w niepamięć, a z drugiej strony łzy cisną ci się na twarz mówiąc ,,nie musisz!". Jesteś jak kartka papieru, łatwa do rozdarcia.
Twoim jedynym pragnieniem jest teraz to, aby ktoś z nudów przechodząc obok zabił cię. Chcesz przenieść się do horroru, w którym to człowiek w czarnym habicie odcina ci głowę kosą lub piłą mechaniczną. Nie miałabyś czasu się zawahać, wręcz nie miałabyś nic do powiedzenia. Twoja głowa poleciałaby gdzieś w czarną pustkę i nie byłoby dla ciebie problemu. Wzdychasz cicho. Próbujesz wyobrazić sobie kogoś takiego obok ciebie. Próbujesz wyobrazić sobie twoją minę kiedy już cię tak naprawdę nie będzie. Zamykasz oczy i widzisz drzewo, z którego zwisa taki odrzutek, a na jego bladej mordzie lśni martwy uśmiech.
Twoje kasztanowe włosy powiewają na wietrze, czerwone usta otwierają się delikatnie, a zielone oczy szklą się w blasku złotego słońca. Twoje policzki są wilgotne od łez, język piecze niemiłosiernie. Ty ocierasz tylko twarz i przełykasz powoli ślinę. Twoje palce już sinieją od zaciskania tego piekielnego sznura, postanawiasz go wypuścić z zabójczego uścisku. Słyszysz głuchy pogłos kiedy ten zderza się z ziemią.
Zaciskasz mocno zęby, odwracasz głowę do tyłu. Twoja głowa nie wytrzymuje presji, jaką na siebie nakładasz. Słony potok łez zaczyna okrywać twoją zmarzłą twarz. Ale ty nie chcesz się zatrzymywać, chcesz to już zakończyć. Patrzysz na liczne rany cięte na twoich rękach, a na nich zastygła krew, która uśmiecha się dziś do ciebie. W końcu masz już dość bezsensownych łez. Nic nie zmieni twojej decyzji, to koniec.
Kątem oka patrzysz w tył, już nie chcesz uciekać. Na stercie kamieni i śniegu widzisz dwie cienkie deski, dwie duże narty. Myślisz nagle o trenerze, panie Luft. Zawsze ci mówił, że jeżeli coś zaczynasz musisz to skończyć, musisz dopiec swego. Choćbyś miała okupić to łzami i bólem. Teraz chcesz zapieczętować to, że zawsze wiernie go słuchałaś, byłaś jego doskonałą uczennicą.
Odwracasz się na pięcie i bierzesz sznur do ręki. Jest dla ciebie teraz taki piękny, taki niesamowity. Obchodzisz się z nim jakby był zrobiony ze szkła czy porcelany. Postanawiasz przytulić go do twarzy, przytulić i ucałować. Na twarz wkrada ci się uśmiech okupiony łzami. Ze sznura robisz pętelkę i powoli zarzucasz go na gałąź. Czujesz, że możesz to już zapieczętować z bladą twarzą i martwym umysłem.
No dobra, to już koniec rozmyślań. Te łzy już za bardzo bolą, abym mogła je jeszcze znosić. Takie rozczulanie się nad samą sobą jest bez sensu. Sznur już jest. Zaczęłam ściągać buty, niech te stopy zażyją jeszcze trochę świata. Jeden, dwa czy trzy ostre kamyczki nie zaszkodzą.
Położyłam mały stołek tuż pod sznurem, po czym odwróciłam się twarzą do słońca mówiąc żegnaj! Kiedy postawiłam pierwszą stopę na stołku przeszły mnie ciarki po całym ciele. Właśnie teraz zrozumiałam, że nadszedł mój kres.
Kiedy druga stopa dołączyła do tej pierwszej usłyszałam skrzypiący śnieg w lesie. Szybko jednak otrzepałam głowę i wyprostowałam się z gracją. Po chwili pętla oplotła moją szyję delikatnie wrzynając mi się do potylicy. Odetchnęłam, pierwszy raz od dawna poczułam się spełniona.
Palce stóp powoli same zaczęły zmierzać ku krawędzi stołka. To było coraz bliżej, nie poddam się! Czekanie zawsze jest najgorsze. Wysłałam radosne, ale tak jakby nie do końca spojrzenie do słońca. Dziesięć centymetrów przed krawędzią zaczęłam się modlić. To dało mi spokój. Wiedziałam, że jednostką mojego życia są teraz centymetry.
Nagle moje uszy podrażnił dźwięk chrzęszczących gałęzi, które łamały się pod naciskiem ludzkich stóp. Odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam zbliżających się w oddali bruneta z wysoką szatynką, którzy obściskiwali się ze sobą. Poczułam się wyjątkowo głupio, a raczej dziwnie. Moje stopy automatycznie przyspieszyły tempa. Byłam coraz bliżej śmierci, a tuż za mną na śniegu miziała się parka. Łzy zaczęły się lać z błyszczących od smutku oczu, umysł zaczął mnie blokować. Słyszałam tylko rozsuwanie rozporka, ciche jęki i bicie mojego samotnego, cierpiącego serca. A może robię źle? Nie, nie pozwolę sobie zaprzestać!
Niespodziewanie zachciało mi się krzyczeć. Chciałam wrzeszczeć zdzierając przy tym gardło. Przygryzłam język. Nie mogę pozwolić na taki błąd, moje życie już jest błędem samym w sobie. Obróciłam ostatni raz głowę do tyłu i ze łzami w oczach spojrzałam na kochasiów. Miałam chęć powiedzieć im dobranoc, pożegnać chociaż tych dwóch obcych godnie.
- Patrz! - krzyknął nagle mężczyzna próbując uwolnić swoje usta. Mówiąc to wskazał na mnie palcem.
Zaklęłam pod nosem. I było się po co rozczulać? Jestem niczym opakowanym w kolorowe, nudne opakowanie. Tacy jak ja nie mogą tracić czasu na emocje. Zresztą, to nic nie zmieni, że mnie nakryli. To mój koniec!
Popatrzyłam znowu do tyłu. Kobieta zapinając swój elegancki czerwony płaszcz zbliżała się powoli do mnie. Jej kochanek stał cały czas w miejscu mrucząc coś pod nosem. Zacisnęłam zęby, już było tak blisko. Zamknęłam na moment oczy. Niby chciałam już zeskoczyć i być tam, w miejscu gdzie spłonę w ogniu, ale coś trzymało mnie w miejscu.
- Poczekaj chwilkę, może ci pomogę - uniosła rękę do góry otwierając zaciśniętą pięść. - Daj mi szansę chociaż z tobą porozmawiać.
Odwróciłam głowę w stronę zachodzącego słońca i łzy zaczęły piec moje oczy. Przełknęłam ślinę. Nagle coś mnie tknęło, aby zacisnąć pętlę nieco mocniej, niech będzie po całości. Uniosłam ręce do góry i zaczęłam majstrować przy sznurze. Usłyszałam tylko skrzypiący supeł i ciche bicie mojego serca. Odgarnęłam włosy za ucho i wyprostowałam się. Moje gołe stopy zaczęły marznąć, dygotałam się z zimna, ale nic sobie z tego nie robiłam.
- Stój, zatrzymaj się choćby na chwilę - powiedziała dziewczyna niespokojnym głosem. - To nie jest wyjście. Na pewno jest jakieś inne rozwiązanie.
- Racja, to nie wyjście - odwróciłam ponownie głowę, aby sprawdzić jej reakcję. Na twarzy nieznajomej panował spokój, szczęście i zadowolenie. Miała satysfakcję. Gdybym ja mogła coś choćby podobnego przeżyć przynajmniej przez jedną malutką sekundę wszystko byłoby inaczej. Nie byłoby tu mnie, ich być może też. Westchnęłam cicho po czym dokończyłam wypowiedź. - To jest wejście do miejsca, gdzie cierpienie będzie rarytasem, a radość niczym, nicością, wręcz próżnią.
- Próżnia ma wielką moc - powiedziała na jednym wydechu. W jej oczach zapaliły się iskierki. Ja tylko przewróciłam beznamiętnie oczami. Dziewczyna zaczęła robić się powoli wkurzona. Jej twarz mówiła wszystko. Być tak przewidywalnym... Widać, że jest pusta.
- Powiedz mi chociaż jak masz na imię? - zapytała pewna tego, że dostanie odpowiedź. - Ja jestem Karin.
- Gówno cię to obchodzi. I tak nic ci to nie da, paniusiu - zlekceważyłam ją. Nie będę dzielić się częścią swojego życia z tą szmatą. To moje nieszczęsne imię było już nieraz używane w tak podły sposób, zmieniało swoją postać. Urywało brzegi tworząc klify. W końcu ten klif był już na tyle niebezpieczny, bo w końcu tu jestem. Moje imię mnie boli.
- Dobra... - przewróciła oczami. W pewnym momencie spojrzała na moje narty i podeszła do nich. - Hmm, niezły sprzęt. Jeździsz?
- Gówno cię to obchodzi! - wszystko się we mnie gotowało. Nie wiedziałam czy to spowiedź, czy przesłuchanie. A może jeszcze co innego. Jedno było pewne-waliło mnie to od góry do dołu.
- No racja, rozumiem, że tak. Po coś je tu wzięłaś - zaczęłam patrzeć na nią dziwnie. - Są dla ciebie czymś więcej niż tylko dwoma deskami? - Przeszyła mnie wzrokiem po czym dodała - Liczę na odpowiedź.
Deskami? Co za szmata śmie obrażać moje narty?! Ja jednak stałam cały czas nieruchomo sprawiając wrażenie zupełnie nie wzruszoną całą sytuacją. Coś w środku pchało mnie mimo wszystko do nart. Pomyślałam, że serce się odezwało, ale po chwili przypomniałam sobie o braku mojego serca. Przecież to tylko kawałki porozrzucane bezładnie w klatce piersiowej. W moich oczach znów zaistniały łzy.
- Czy są czymś ważnym? Skoro coś uznajesz za swoją rodzinę to raczej tak - powiedziałam smętnie.
- Rodzinę? Aż tak? - popatrzyła na śnieg - czemu?
- Odejdź! - krzyknęłam z goryczą.
Dziewczyna popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem po czym zrobiła niewielki krok w przód. Wtedy poczułam jak wzrasta mi tętno. Bałam się, że mnie zrozumie, że spróbuje przez moment być dla mnie jak... Co ja gadam?! Bałam się, że mnie zatrzyma, przeszkodzi w zawiśnięciu.
- Proszę, powiedz. Podziel się ze mną bólem. Chcę cię zrozumieć - powiedziała cicho i powoli.
- Kiedy to usłyszysz będziesz chciała do mnie dołączyć - popatrzyłam na nią ignorując jej minę, po której wywnioskowałam, że jest zdenerwowana. Wtedy ta odwróciła się do tyłu. Miałam nadzieję, że odejdzie na dobre i da mi spokój choćby na te parę minut życia.
- Skoro tak, to czy masz jeszcze kawałek sznura? - zapytała wyciągając w moją stronę dłoń. Milczałam. - Chyba się pytam, nie? Może choćby na to odpowiesz?!
Palec wskazujący skierowałam w stronę pnia drzewa. Na wystających korzeniach leżał samotnie kawałek sznurka. Ta powoli podeszła, zawiązała pętle i stanęła metr, może dwa ode mnie. Popatrzyłam jej prosto w oczy. Widziałam to jak bardzo chciała. Postanowiłam, że coś powiem, ale co?
- Ale na pewno chcesz wiedzieć?
- No przecież jeden warunek już spełniłam. Sznur czeka aż go zawieszę, aż się pali do mojej krtani - spojrzała w moje markotne oczy - mów.
- Byłam mała. Byłam głupia, nic nie rozumiałam - otarłam łzy. - Siedziałam pod kołdrą czekając na koniec. Pamiętam do tej pory tykanie zegara, tik-tak, tik-tak. W końcu było cicho, cicho na wieki - rozpłakałam się.
- I co, i to niby te zasrane narty symbolizują? Udawany smutek na wieść o ,,wiecznej ciszy"? - zaczęła się ze mną drażnić. Wkurzyłam się.
- Byłam zrozpaczona - dalej już nie mogłam. Łzy zalały całą moją twarz, byłam cała mokra. - Potem w domu dziecka wybrano mnie na tą, nad którą się znęcali lekko mówiąc. Potem... - zamknęłam oczy - zrobili ze mnie dziwkę, tanią dziwkę. Ale ja nic takiego... Nie ja nie chcę! - zaczęłam się wiercić w miejscu. - Byłam zdradzona, niejednokrotnie. Moim zadaniem było zadowolenie tych - nagle poczułam jak sznur zniknął, a w moje stopy zaczęły wbijać się kamienie. Jednak zimne powietrze wciąż cięło moje gardło, widziałam zarysy słońca, które walczyło z moimi łzami. W pewnym momencie poczułam lekki, przyjemny uścisk. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Na moją twarz zaczęły wkradać się bujne obce włosy.
- Wszystko będzie dobrze - cichy głos koił moje uszy. Chciałam od niej uciec, ale nie dałam rady, coś mnie tam trzymało, coś hamowało ruchy moich nóg.
- Ty... - zaczęłam widzieć zarysy twarzy dziewczyny.
- Karin, po prostu. A ty jeśli mogę wiedzieć? Chociaż teraz powiedz - w jej głosie czułam teraz troskę i ciepło.
- Sab... Sabine - przełknęłam łzy. Ciepła ręka odgarnęła z mojego czoła mokre włosy. Uniosłam wzrok do góry po czym wyprostowałam się. Była ode mnie trochę wyższa. Przez pierwsze kilka sekund bałam patrzeć się w jej głębokie zielone oczy, ale po pewnym momencie przełamałam się. Było w nich tyle szczęścia, ciepła. Nagle poczułam się jakoś tak dziwnie, poczułam się ważna i kochana. Chciałam wybić sobie to uczucie z głowy, odpędzić to ciepło, ale tak jakbym chciała je jednak zachować przy sobie.
Patrzyłam na nią dłuższy czas, ona się uśmiechała. Ja wbrew sobie też miałam ochotę na choćby lekki uśmiech, ale ta sytuacja mnie przerosła. Wewnętrzny głos kazał mi uciekać, natomiast nogi trzymały mnie w miejscu, tak jakbym wrosła w ziemię, zapuściła korzenie.
- Wszystko będzie dobrze, uwierz mi - powiedziała patrząc w moje markotne oczy. - A teraz wpinał narty i jedziemy cię odwieść do domu.
Nagle mój umysł wytrzeźwiał, wrócił do rzeczywistości. Nie byłam pewna czy jej to powiedzieć, ale jednak się przełamałam.
- Bo wiesz... - przełknęłam ślinę mając strach przed oczami - ja nie mam domu. Nie dość, że ten ch...
- Cicho, powiedz na spokojnie. Teraz musisz odpocząć.
- Ten ch... to jest baran - skinęła z uznaniem - wyrzucił mnie z wynajmowanego lokalu, bo uciekłam mu. Chciał mnie zadowolić, rozumiesz? - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Miałam ochotę komukolwiek przywalić, aby się wyżyć. Moje oczy znowu wypełniły łzy. - Nie miałam pieniędzy na czynsz i on... powiedział, że tym załatwię wszystko - upadłam na ziemię. - Zaczął mnie rozbierać i...
- Cicho, zapomnij o tym. Nie jesteś jakąś szmatą - zastanowiła się przez moment. - A tak właściwie to gdzie ty podziałaś swoje rzeczy. - Mój wzrok mówił wszystko.
- Jedyne co mam to narty i aparat leżący obok - wskazałam palcem po czym pobiegłam do nich. Wzięłam moje rzeczy w ramiona i utuliłam ciepło. Czułam tak lepiej, ale tak jakby gorzej. Po chwili na ramieniu poczułam czyjąś rękę. Karin uklęknęła przy mnie i przytuliła szepcząc do ucha nadzieję na nowe życie, lepsze życie. Spojrzałam jej prosto w oczy, a ona tylko skinęła z uśmiechem na twarzy. Teraz już na prawdę chciało mi się płakać, ze szczęścia. Postanowiłam opanować jednak wszelkie emocje. Wstałam i poszłam naprzód niczym bezmyślna maszyna. Moje nagie wciąż stopy stąpały po skrzypiącym śniegu i ostrych kamieniach. Zamknęłam oczy i w myślach włączyłam przycisk "reset".